niedziela, 6 lutego 2011

Recenzja filmu pt. Starcie Tytanów / Clash of the Titans (2010)

Reżyseria: Louis Leterrier 
Scenariusz: Travis Beacham, Phil Hay 
Produkcja: Wielka Brytania, USA 
Czas trwania: 106 minut 
Obsada: Sam Worthington - Perseusz
Ralph Fiennes - Hades
Liam Neeson - Zeus
Mads Mikkelsen - Draco


Ktoś musi stawić opór!” – Perseusz





Przed laty rybak Spyros, wyłowił z morza niemowlę. Nie wiedział, że niepozorny chłopiec jest potomkiem Zeusa. Wiele lat później, gdy jego przybrana rodzina zostanie zabita, Perseusz wyruszy na krucjatę przeciwko bogom. Po drodze zmierzy się z wieloma niebezpieczeństwami, których zwieńczeniem będzie legendarny Kraken. W ciągu dziesięciu dni Perseusz z rybaka zmieni się w pogromcę bogów.

Starcie Tytanów to nowa wersja filmu 1981 roku pt. Zmierzch Tytanów / Clash of the Titans. Tak jak i przed laty historię oparto w bardzo swobodny sposób na mitach greckich. Kto czytał je w szkole, od razu wychwyci, delikatnie mówiąc, nieścisłości. W odróżnienia od Percy’ego Jacksona, który był mitologią grecką dla nastolatków, Starcie Tytanów jest skierowane dla widzów dorosłych. Ale takich którzy mają w sobie coś z dziecka i nie zawsze potrzebują podziwiać 100% logiczne widowiska.

Louis Leterrier niektóre sceny inspirował filmami, które zapisały się już w historii kina (widz bez problemu będzie w stanie je rozpoznać). Mamy tu np. nawiązania do Władcy Pierścieni / The Lord of the Rings, Harry’ego Pottera czy King Konga. Bynajmniej nie jest to cecha negatywna filmu. W końcu najlepiej wzorować się na najlepszych.

Do strony wizualnej (efektów specjalnych) nie można mieć zastrzeżeń, bo prezentuje się przekonująco, co w zupełności wystarczy. Po przeciwnej stronie stoi natomiast gra aktorów. Na pierwszym miejscu wśród ekranowych rozczarowań „stoi” Sam Worthington, którego „okrzyczano” kolejnym wielkim odkryciem z Australii. Jego ostatnie role w Avatarze oraz Terminatorze Ocaleniu / Terminator: Salvation były o niebo lepsze od tego co zaprezentował w filmie Leterriera. Wygląda na to, że nie chciał powielać postaci, które już zagrał, a nie miał nowego pomysłu. Tuż za nim uplasował się Ralph Fiennes. Brytyjski aktor nawet bez charakteryzacji i komputerowych efektów potrafi być nieopisanie przerażający. Widać w Starciu Tytanów, ów elementy zagłuszyły jego wewnętrzny mrok, bo nie jest straszny ani przez chwilę.

Zastanawiające jest również, po co polski dystrybutor zmienił tytuł filmu ze Zmierzch Tytanów na Starcie Tytanów. Po pierwsze, żadni Tytani się tutaj nie ścierają. Po drugie, Clash of the Titans może i nie oznacza Zmierzchu Tytanów, ale jest to o wiele adekwatniejsza nazwa. Tak, nie jest zgodna z oryginałem, ale nie razi tak jak w przypadku najnowszego filmu z Melem Gibsonem – The Edge of Darkness, który w kinach widnieje jako Furia

Niezrozumiałe jest także stworzenie trójwymiarowej wersji filmu. Tak jak w przypadku najnowszego dzieła Tima Burtona, czyli Alicji w Krainie Czarów / Alice in Wonderland było zupełnie niepotrzebne. Tak więc jeśli istnieje możliwość obejrzenia filmu w dwóch wymiarach to warto z niej skorzystać i zaoszczędzić kilka złotych, bo Hollywoodzka moda na 3D nie zawsze wychodzi filmom na dobre.

Podsumowując – Starcie Tytanów spisuje się dobrze w roli weekendowego widowiskowego przerywnika od codzienności. Jako źródło wiedzy o greckiej mitologii spisuje się słabo. A jako film trójwymiarowy jeszcze gorzej.

WERDYKT: Można obejrzeć

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz